Kosmogonia
Album KOSMOGONIA prezentuje zdjęcia archiwalne Krzysztofa Pendereckiego autorstwa Janusza Marynowskie oraz zdjęcia ogrodu w Lusławicach autorstwa Tamary Pieńko.
Tytuł albumu nawiązuje do utworu Kompozytora o tej samej nazwie ale przede wszystkim jest kwintesencją idei zawartej w lusławickim ARBORETUM, filozofią, która łączy muzykę i naturę w jeden uporządkowany, skomponowany świat Krzysztofa Pendereckiego.
„Zbudowałem labirynt w moim lusławickim ogrodzie. W nim czuję się bezpiecznie, cofam się, odnajduję inne drogi. Wychodzę z niego niechętnie. Tu też w Lusławicach powstaje najbliższa mi muzyka: pisane latami symfonie (…) Uciekam tutaj w intymność, w świat bliski ciszy – i wydaje mi się, że zbliżam się do istoty muzyki”.
Wspomniany w cytacie „świat” jest fundamentem dla kreacji zdjęć ogrodu. I kluczem łączenia zdjęć z dwóch bliskich dla Profesora przestrzeni. Poszukuję symboli, wspólnych elementów tych dwóch przenikających się światów , które razem stanowią pewną całość, są metaforą dla niezwykle bogatego, unikatowego wnętrza Profesora.
Zdjęcie portretów są pięknym szkicem historycznym, zapisem życia, wielu ważnych i wzruszających chwil.
Zdjęcia ogrodu w KOSMOGONII bazują na abstrakcyjnym, iluzorycznym wyobrażeniu o genezie i powstawaniu świata Artysty. To koncept poszukiwania znaczeń w naturalnej przestrzeni drzew i metafor, które czerpię z muzyki Profesora ale równie z niezliczonych wystąpień i wykładów.
To połączenie pozwala na częściowe odsłonięcie bardzo osobliwego podejścia Profesora do natur i to w jaki sposób łączył ja z muzyką, którą tworzył. Gdyż w muzyce słyszał naturę a w naturze widział muzykę.
„Sadzenie drzew jest jak planowanie kompozycji – w przestrzeni i w czasie, składanie jej z motywów, rytmów i kolorów. A potem: obserwowanie i uczestniczenie w procesie wzrastania oraz rozkwitu tej tajemniczej materii prima”.
Galeria
„Sadząc drzewa w Lusławicach, w których znalazłem moją Odysową przystań, Itakę, mam wrażenie oczyszczania się, dochodzenia do istoty samego siebie i do istoty muzyki”.
Iga: Kontrabasista zajął się fotografią. Kiedy zorientowałeś się, że jest to dla ciebie równie ważne jak muzyka?
Janusz: Miałem coś, czego nie mają zawodowi fotografowie – szansę, by wejść do garderoby Mistrza, przebywać w tej przestrzeni tuż przed koncertem, po nim oraz w trakcie próby. Dla mnie Krzysztof Penderecki nie był osobnym bytem. Fundamentalnym elementem tego fenomenu wielkiego kompozytora była Jego żona Elżbieta. W pewnym sensie zaskakiwała mnie i wzruszała jej niezwykła, otwarta czułość w stosunku do Maestra. Na zdjęciach starałem się zawsze uchwycić te chwile.
Jedno z pierwszych zdjęć Krzysztofa Pendereckiego powstało w Ameryce Południowej. Nagle okazało się, że trzeba przygotować jakieś wydruki. Pojechaliśmy we trójkę z panią Elżbietą do centrum handlowego. Zapytałem Maestra, czy mogę zrobić mu zdjęcie. Potem zadałem to pytanie po raz kolejny przy innej okazji. Za trzecim razem odpowiedział podobnie jak Yehudi Menuhin: „Ty się nie pytaj, tylko rób!”.
Iga: Jak wobec tego przełożyć geniusz Krzysztofa Pendereckiego na fotografie? Jak usłyszeć muzykę dzięki obrazowi?
Tamara: W pierwszych miesiącach moja praca polegała na eksplorowaniu myśli i filozofii Profesora. Poznawałam strukturę ogrodu. Chodziłam tam o każdej porze dnia, czasami także nocą. Obcowałam z Jego magią w różnych porach roku. Słuchałam muzyki. Im więcej wiedziałam o tekstach Krzysztofa Pendereckiego, tym bardziej rozumiałam Jego muzykę. Muszę podkreślić, że ostatnim elementem wzmacniającym pomysł pokazania ogrodu w sposób, który oglądają państwo w albumie, była właśnie muzyka. Udało mi się w końcu usłyszeć dźwięki, które widziałam również w tamtejszej przyrodzie.
W tworzonych przez siebie ujęciach właściwie wychodzę poza granice fotografii. Te obrazy są poddawane manipulacji. Pamiętam dzień, w którym Jadwiga pokazała mi, jak Profesor tworzył swoją muzykę. Na długiej przestrzeni papierowej kartki rysował formy kompozycji i dopiero później wypełniał poszczególne elementy nutami. Podobnie komponował ogród, widziałam w Jego zapiskach dokładnie rozrysowany plan. Był bardzo podobny do zapisu nutowego. Wtedy po raz pierwszy doznałam olśnienia. Zaczynając rozumieć muzykę Profesora i widząc, jak łamał schematy, pomyślałam, że ja również muszę złamać formę fotograficzną, ożywić ten ogród, wydobyć z niego rytm. Tak się zaczęła moja praca przy zdjęciach. Próbowałam rozbudzić niektóre elementy, sprawić, żeby się poruszały, drgały. Gdy chodziłam po ogrodzie, intensywnie czułam, że jest w tym coś więcej, jednak na początku niczego nie widziałam. Dopiero kiedy połączyłam te emocje z wiedzą o Profesorze i z Jego muzyką, zaczęłam to wszystko pojmować.