Zna pan tę piosenkę „Mein Sztetełe Bełz?” – pyta Tadeusz Rolke. – Śpiewano mi ją od dzieciństwa. Kilkanaście lat temu zapragnąłem zobaczyć, jak wygląda to miasteczko. Pojechałem do Bełz. Spacerowałem, miałem ze sobą aparat. Poszedłem na cmentarz. Nie spotkałem tam nikogo. Sfotografowałem tylko krowę, która pasła się między macewami.
Aż stanął mur
Ma 92 lata, pamięta z dzieciństwa niewielkie miasteczka, w których można było spotkać chasydów. – Mój wuj miał dom niedaleko Jadowa, na wschód od Warszawy. Przyjeżdżaliśmy tam na targ. Pamiętam ciężkie chałaty, kapelusze. To wszystko mnie, małego wtedy chłopca, bardzo ciekawiło – wspomina. – Pamiętam też ostatnie wakacje przed wojną. Wyjechaliśmy do Strykowa pod Łodzią. Ciotka miała tam posiadłość. Przyjechaliśmy do miasteczka, w którym mieszkali Żydzi. To dzięki nim atmosfera na ryneczku stawała się niezwykła, tam wszystko pachniało, wyglądało, brzmiało jakoś inaczej – opowiada Rolke. – W Warszawie mieszkaliśmy przy ulicy Kredytowej. Pamiętam, że jeszcze latem 1939 r. szliśmy z mamą kupować zimowe płaszcze na targ za Żelazną Bramą. Kilka tygodni później targ zniknął. Do ciotki na Żoliborz jeździliśmy tramwajem przez Muranów, do czasu, gdy na trasie stanął mur. Wiedziałem, w jakim celu ten mur stawiano i że już nigdy nie zobaczę tych ludzi – mówi.
To zostało w pamięci na lata. Już jako dorosły fotograf czuł, że powinien coś zrobić w sprawie Żydów. – To we mnie bardzo długo dojrzewało – opowiada. W latach 80., już jako ceniony fotograf, który na koncie miał współpracę z „Przekrojem”, „Polską” i niemieckim „Der Spiegel”, postanowił działać. Pomogły mu rozmowy z przyjacielem Jerzym Budziszewskim, Żydem, który wyjechał do USA. – Godzinami rozmawialiśmy z Jurkiem przez telefon, on mieszkał wtedy w Nowym Jorku, ja w Warszawie. Opowiadał mi, jak wyglądało życie Żydów przed wojną. Przekonywał: „Tadeusz, ty musisz zrobić tak, żeby zapamiętano nasze małe sztetle”.
Gdy pewnego razu Rolke wracał z Ukrainy, jego pociąg zatrzymał się w Przemyślu, na kolejny trzeba było czekać kilka godzin. Ruszył do miasta, zatrzymał się w księgarni. Trafił na książkę Martina Bubera, religioznawcy, który przed II wojną światową opisał polski ruch chasydzki. – Wciąż nie wiem, jak to się stało, że ta książka tam była, ale po prostu się na nią rzuciłem. Dopiero wtedy dowiedziałem się, jak wyglądało ich życie, jak funkcjonowali przed wojną – wspomina.
W książce znalazł też mapę miejsc, w których przed wojną żyli Żydzi. Niewielkie miasteczka i wioski rozsiane po całej Polsce. – Wiedziałem, że po prostu zacznę je odwiedzać. Wiedziałem już, że chcę sfotografować te miejsca związane z chasydzkimi Żydami, które przetrwały do dziś – mówi. Rolke nie pamięta już dokładnie, czy w Warce, czy może w Górze Kalwarii postanowił, że zaczyna nowy cykl. – Wtedy nazwałem go: „Chasydzi” – wspomina.
Fotografie, które przywoził z podróży, są czarno-białe. Zwykle to domy, stajnie, dworki, świątynie. Czasem budynki stoją tak, jakby czas nie miał na nie żadnego wpływu, częściej to rozsypujące się, zmurszałe ruiny. Dla niego to nie było ważne, chodziło o to, żeby je zapamiętać. – Chciałem fotografować je bez rekwizytów współczesności, czyli czegoś, co sugerowałoby, że te zdjęcia mają jakąś konkretną datę. To byłoby niepotrzebne, odciągało uwagę od problemu – tłumaczy. – Pamiętam, że przed jednym z pięknych miejsc, które bardzo chciałem sfotografować, stał samochód. Usiadłem i czekałem, aż odjedzie, bałem się, że spędzę tam dwa miesiące – śmieje się. Samochód odjechał. – Dom się przede mną wyłonił – mówi. Na czarno-białym zdjęciu widać go w pełnym słońcu.
Było jeszcze trzecie założenie, prawdopodobnie najważniejsze: żeby nie fotografować ludzi. Dlaczego? – To są fotografie o nieobecności – mówi. – Zanim opowiem, o tych zdjęciach, chciałbym, żeby pan zrozumiał, że ja fotografuję dla siebie. Ja w tych pustych budynkach wyobrażam sobie ludzi, których kiedyś znałem – mówi z przejęciem.
Tu byliśmy
Gdy na początku XXI wieku Rolke miał już za sobą kilka podróży i dziesiątki czarno-białych zdjęć, wykonywanych zawsze analogowym aparatem, odwiedził znajomego, fotoedytora Marka Grygla, z którym współpracował w „Gazecie Wyborczej”. – Zobaczyłem fotografie Tadeusza i pomyślałem, że to jest jego inne, artystyczne oblicze, a te zdjęcia, to perełki, które nie trafią na pierwsze strony gazet, chociaż powinny się tam znaleźć – mówi przyjaciel fotografa.
Od tego czasu Grygiel i Rolke często wyjeżdżali na wspólne wyprawy. Na wyrysowanej mapie zwykle zaznaczali małe miasteczka: Szarogród, Lipsko, Staszów, Bardejów. Wielkich miast nie ma na niej prawie wcale – jest Lublin i Lwów. A Warszawa? – Była dla mnie zbyt duża. Chciałem odtworzyć wspomnienie moich dwóch ryneczków: w Strykowie i Jadowie – mówi fotograf.
Grygiel wspomina, jak pewnego razu zatrzymali się w Żółkwi na wschodzie Polski. – Było tak zimno, że nie chciało się nawet wysiadać z samochodu – mówi Grygiel, a Rolke dopowiada: – Musieliśmy się zatrzymać, bo była tam stara, chyba XVIII-wieczna synagoga. Wokół niej rozkładało się targowisko. Zobaczyłem, że na starych murach zawieszono płaszcze. Od razu przypomniałem sobie te ciężkie chasydzkie chałaty – wspomina. Na zdjęciach trudno rozpoznać, do kogo należą płaszcze i z jakiego są czasu. Właśnie to sprawia, że zdjęcia są ponadczasowe, symboliczne.
Z czasem Rolke zrozumiał, że nie może ograniczać się do fotografowania miejsc, w których żyli chasydzi. Jego podróże zataczały coraz szersze koła, także poza granicami Polski. – Na Ukrainie udało nam się sfotografować niezwykłą rzecz: grupa Żydów modliła się w niewielkiej synagodze. Im udało się przetrwać – wspomina Rolke. Jednak na fotografiach pozostały tylko puste mury świątyni. Żywi nie mają wstępu do tych zdjęć.
Grygiel i Rolke niektóre miasteczka odwiedzali wielokrotnie, widzieli, jak zmienia się okolica. – Dom w Opatowie, który Tadeusz fotografował przed laty, już zniknął, inny się rozpadł – mówi Grygiel. Niektóre budynki spotykał lepszy los, znalazły się fundusze, odnowiono fasady i wnętrza, zadbano o pamięć, jak w przypadku bożnicy w Rymanowie. Jednak ginie pamięć o tych miejscach i znikają ślady po ich mieszkańcach. W 2010 r. wybrali się do Izbicy. – Fotografowaliśmy dom, w którym mieszkał Tomasz Blatt, człowiek, który przeżył piekło obozu w Sobiborze. Jego dom to miejsce pamięci. Podchodzi do nas człowiek i pyta, czy wiemy, kto tu mieszkał? Zdaje się, że nikt w okolicy nie miał świadomości, kim był. Zrobiło się nam strasznie smutno – mówi przyjaciel fotografa.
Spotkania z mieszkańcami miasteczek bywały nieprzyjemne. Rolke wspomina, że w Kraśniku podbiegł do niego człowiek, wściekle wykrzykując: „Tam sobie fotografuj, żydku, tamto jest wasze”. – I przegonił nas na drugą stronę ulicy – opowiada Rolke. – W Tomaszowie też przegnali; dopytywali, czy ich mieszkanie nie jest zagrożone, czy ja nie jestem spadkobiercą, który przyjechał tu z Jerozolimy, bo potrzebuję tutaj domu… – wspomina.
Były też spotkania piękne i wzruszające. Tak jak w Bodzanowie, gdzie Rolke nie tylko fotografował, ale też prezentował zdjęcia w szkole podstawowej. Dzieci mogły poznać historię swojego miasteczka. W takich momentach Rolke czuje się spełniony, kiedy może pokazać młodym ludziom to, co on sam mógł widzieć jako młody człowiek. Zdjęcia z cyklu „Tu byliśmy” krążą po świecie, prezentowano je m.in. w krakowskim MOCAK. O tym, jak bardzo inspirują, może świadczyć choćby to, że na podstawie tych zdjęć i książki Tomasza Grossa „Sąsiedzi” Rolke i Chris Niedenthal stworzyli odrębną serię fotografii „Sąsiadka”.
Chris Niedenthal: – Tadziowi się niezwykle ten pomysł udał, żeby pokazać świat bez ludzi, tylko za pomocą surowego krajobrazu. Niektóre z tych miejsc znikną, ale bez Tadzia nie zostałby po nich najmniejszy ślad.
Wiem, że wrócę
– Zniknęli ludzie, teraz zanikają miejsca, w których żyli, a jeśli nie zadbamy o nie odpowiednio, to mogą zniknąć też zdjęcia – mówi Tamara Pieńko, dzięki której doszło do powstania nowego albumu „Tu byliśmy”. – Te zdjęcia to jest pamięć o naszej historii i pamięć o Tadeuszu Rolke, które w tym momencie stają się nierozłączne – mówi. Przewraca kartki albumu. Jest pięknie wydany. Pod ciężką okładką jest kilkadziesiąt zdjęć, każdemu poświęcono osobną stronę. Czuję, jakbym trzymał w rękach całą wystawę.
Zaczyna się spotkanie z fotografem. Rolke siada przed publicznością. Ubiegły rok spędził w izolacji i wykreślił z kalendarza. Dalej snuje plany. – Kilkanaście tygodni temu byłem na wystawie Helmuta Newtona w Toruniu. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w Płońsku. Naprzeciwko restauracji stał dom, chciałem go uwiecznić, ale nie miałem przy sobie mojego aparatu, rolleiflexa, a fotografuję tylko nim. Może wkrótce wsiądę w samochód i znów pojadę do Płońska. Bo wiem, że tam wrócę.
Tekst ALEKSANDER HUDZIK